czwartek, 14 lutego 2019

Walentynki 2019


Życzymy wszystkim zakochanym - miłości, szczęścia, wierności, a wszystkim singlom i singielkom znalezienia tej jedynej i tego jedynego; wszystkim w friendzone'ie - wyjścia z niego i szczęścia samego!!!


Coroczne święto zakochanych przypada 14 lutego. Nazwa pochodzi
od św. Walentego, którego wspomnienie liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest również tego dnia. Symbolem tego święta jest serce. Zwyczajem w tym dniu jest wysyłanie listów zawierających wyznania miłosne (często pisane wierszem). Na zachodzie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, czczono św. Walentego jako patrona zakochanych. Dzień 14 lutego stał się więc okazją do obdarowywania się drobnymi upominkami. Walentynki są obchodzone w południowej i zachodniej Europie od średniowiecza. Europa północna i wschodnia dołączyła do walentynkowego grona znacznie później.

Pomimo katolickiego patrona tego święta, czasem wiązane jest ono ze zbieżnymterminowo zwyczajem pochodzącym z Cesarstwa Rzymskiego, polegającym głównie na poszukiwaniu wybranki serca, np. przez losowanie jej imienia ze specjalnej urny. Współczesny dzień zakochanych nie ma jednak bezpośredniego związku z jednym konkretnym świętem starożytnego Rzymu, choć jest kojarzony z takimi postaciami z mitologii jak Kupidyn, Eros, Pan czy Juno Februata.


Z kolei Brytyjczycy uważają to święto za własne z uwagi na fakt, że rozsławił

je na cały świat sir Walter Scott (1771-1832).

Do Polski obchody walentynkowe trafiły wraz z kultem świętego Walentego z Bawarii i Tyrolu. Popularność uzyskały jednak dopiero w latach 90. XX wieku. Jedyne i największe w Polsce odbywają się corocznie od 14 lutego 2002 roku w Chełmnie (województwo kujawsko-pomorskie) pod nazwą „Walentynki Chełmińskie”. Za sprawą przechowywanej, prawdopodobnie od średniowiecza, w chełmińskim kościele farnym pw. Wniebowzięcia NMP (1280–1320) relikwii św. Walentego, połączono tu lokalny kult św. Walentego z tradycją anglosaską.


Dla osób niepozostających w związkach, tzw. Singli (szczególnie określających się jako quirkyalone) walentynki mają charakter opresywny, związany z „tyranią bycia w związku” i piętnujący osoby żyjące w pojedynkę. Z tego powodu 14 lutego został uznany przez społeczność quirkyalone za International Quirkyalone Day, mający być w zamierzeniu antywalentynkami.


W takich krajach jak Pakistan czy Indie zwyczaje walentynkowe, również wysyłanie kartek, są potępiane jako niezgodne z duchem islamu.






środa, 6 lutego 2019

Konkurs na opowiadanie wigilijne - miejsce I

Miejsce I - Urszula Grodzka z klasy Va

Ta opowieść nie będzie miała szeroko pojętego "świątecznego klimatu": miłości, szczerości i wybaczania. Przy pisaniu szczęśliwych świątecznych historii trzeba pamiętać, że przeczytają to też ludzie, którzy nie mogą, nie chcą czy nie potrafią obchodzić świąt. Oczywiście nie można utwierdzać takich ludzi w wierze, że było źle, jest źle i będzie źle, ponieważ wtedy liczba samobójstw na świecie znacząco wzrośnie. Ale czy nie można oszczędzić im tej świątecznej atmosfery, tego klimatu? Wiadomo, gdybyśmy chcieli w zupełności usunąć tę aurę, to co z tymi, którzy kochają święta i czekają na nie przez cały rok? Bez wesołych opowieści świat byłby szary i smutny, ale opowieści świąteczne... Ten kto nie przeżył chociaż ciut podobnej historii, co nasza bohaterka, nie zrozumie.

Był dwudziesty czwarty grudnia, siódma rano, a Weronika miała już piętnaście nieodebranych połączeń - co jeszcze dziwniejsze, były one od siedmiu różnych osób. Nie miała wcale ochoty wstawać, ale musiała. Weronika nie była leniwa, ale Wigilia kojarzyła jej się bardzo źle. To był jedyny dzień w roku, kiedy dziewczyna zamieniała się rolami z tatą - to jej nie chciało się żyć, a tata załatwiał wszystko. Weronice wydawało się, że to szczególnie tego dnia powinna pomóc, ale... Dziewczyna żyła sama z tatą, jej mama zginęła w wypadku. Weronika miała co prawda jeszcze dwie starsze siostry, ale nigdy nie mówiła nikomu, że ma rodzeństwo. Wstydziła się swoich sióstr, były wiecznie pijane, a ciężko zarobione przez tatę pieniądze wyrzucały. To Weronika najlepiej poradziła sobie ze śmiercią mamy. Jej mama zmarła dwudziestego czwartego grudnia, gdy dziewczynka miała sześć lat. Pamiętała to wszystko doskonale, jakby to było wczoraj. Stali wszyscy przy oknie: ona, tata i dwie starsze siostry. Czekali tylko na mamę, która wracała od fryzjera i wtedy zadzwonił telefon. Tata poszedł odebrać i okazało się, że to ze szpitala. Mama miała wypadek samochodowy, jakieś inne auto wjechało w nią. Pojechali do szpitala, przez kilka godzin nic nie było wiadomo. Dziewczyna najlepiej pamiętała tą chwilę, kiedy pani doktor wyszła z sali operacyjnej z łzami w oczach i powiedziała, że bardzo jej przykro. Walczyli, ale nie udało się.

Dziewczyna chwyciła poduszkę i rzuciła nią w wazon stojący na biurku, naczynie zachwiało się i spadło z hukiem rozbijającego się szkła na ziemię. To ją otrzeźwiło. Wstała, ubrała się i wyszła z domu bez zastanowienia. Przeciskając się przez tłum widziała szczęśliwych, radosnych, może trochę zabieganych, ale uśmiechniętych ludzi. Tylko ona czuła się tu taka samotna. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że dziewczyna chce być sama, odpocząć, ale to nieprawda. Nasza bohaterka czuła się wręcz odwrotnie, musiała robić cokolwiek, ponieważ kiedy była zajęta - nie mogła myśleć o tym, o czym nie chciała.

Dopiero po chwili zorientowała się, że nie zabrała telefonu. Musi wracać, tata pewnie się denerwuje. Wróciła do domu. Było tam bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Weronika zajęła się pracą, nie myślała o niczym innym, po prostu pracowała.

W końcu nadszedł czas siadania do kolacji wigilijnej. Tata podziękował wszystkim ciociom i wujkom za przybycie. Chociaż oboje z tatą wiedzieli, że ci ludzie przyszli tu tylko z litości, świadomi małego budżetu rodziny. I tak wyjdą przed dziewiątą. Weronika większości gości nawet nie znała. Wszyscy usiedli już do stołu, tylko ona nie miała apetytu. Stanęła przy oknie i wpatrując się w niebo wyczekiwała pierwszej gwiazdki. Tak jak wtedy.

I w tym momencie zadzwonił telefon. Weronika nie wiedziała co  w nią wstąpiło, pobiegła do salonu i popchnęła choinkę. Niestabilne drzewko przewróciło się rozbijając nieliczne bombki. Dziewczyna chwyciła kurtkę i wybiegła z domu trzaskając drzwiami.

Teraz rozumiecie? Dla niektórych święta nie są szczęśliwym czasem. Nie martwcie się o Weronikę, nic jej się nie stanie - dorośnie, założy rodzinę. Ale święta już nigdy nie będą jej się dobrze kojarzyć...

Konkurs na opowiadanie wigilijne - miejsce II

Miejsce II - Julia Holik z klasy Vb


Opowiadanie o bombce

- Uważaj! - krzyknęła Sandra do Mai.  - Rozbijesz tę bombkę!
- No dobra. Przecież nic się nie stanie jak będziemy mieli jedną bombkę mniej na choince - stwierdziła Maja.

- Tylko, że to nasza jedna z niewielu pamiątek z czasu, kiedy mieszkałyśmy jeszcze w Gdańsku. 

- No w sumie... Ale mamy jeszcze zdjęcia! - oburzyła się dziewczynka.  - I dużo wspomnień stamtąd. tych gorszych i lepszych.

Mina Sandry nie zapowiadała dobrej reakcji na słowa siostry.

- Serio, tak sądzisz. Masz takie zdanie o ostatniej pamiątce, którą stamtąd mamy! Już nie pamiętasz jaka wiąże się z nią historia! Pamiętam jak gdyby wydarzenia z tamtego dnia miały miejsce wczoraj. Przypomnij sobie.

Historia tej bombki sięga aż dnia przed Wigilią, a właściwie samą bombkę znalazłyśmy z siostrą w dzień Wigilii zeszłego roku, kiedy to właśnie mieszkałyśmy w Gdańsku. Na polu było pięknie, cały nasz ogródek był pokryty białym puchem. W domu panowała atmosfera świąt, a w kuchni było czuć już zapach ciasta i innych potraw, chociaż Wigilia była następnego dnia. W pewnym momencie krzyknęłam do siostry:

- Maja!

- Taaaakkkk! - odkrzyknęła mi Maja.

- Przyjdź tu na chwilę!

- Oki już idę!
Kiedy już zeszła z góry, bo miała pokój na drugim piętrze (zresztą tak jak ja), ustaliłyśmy, że odważymy się na coś, o czym nigdy nie myślałyśmy, a mianowicie:

- Wyjdziemy na strych. - szepnęłam Mai.

Oczywiście zgodziła się,  bo mi ufała, ponieważ jestem od niej prawie trzy lata starsza. Zrobiłyśmy tak jak powiedziałam, mama o niczym nie wiedziała. Kiedy wyszłyśmy na górę, stwierdziłam:

- Trochę tu ciemno.

Siostra przyznała mi rację, po czym usłyszałam coś jakby ktoś był oprócz nas na strychu. Trochę się wystraszyłam. Po chwili w kącie strychu zobaczyłam, że coś się porusza. Podeszłam bliżej. Okazało się, że to był:

- Szczur! - krzyknęłam tak głośno, że Maja usłyszała mnie z drugiego końca wielkiego strychu.

Wtedy tak się bałyśmy, że z hukiem wybiegłyśmy ze strychu, lecz zanim to zrobiłyśmy, zauważyłyśmy coś pod łapką szczura, coś błyszczącego przykuło naszą uwagę. Postanowiłyśmy wrócić tam następnego wieczoru po Wigilii, na którą miała przyjść nasza babcia i dziadek oraz kilku wujków i cioć.

Następnego dnia trochę się zawiodłam, ponieważ Wigilia skończyła się dopiero gdzieś ok. 23.30, ale nie traciłam nadziei. Ponownie zapytałam Mai:

- Idziemy w końcu na ten strych?

- Tak. - Maja już widać, że była zmęczona, ale chyba tak jak ja była strasznie ciekawa, co może być na starym, zakurzonym strychu, jakie tajemnice mogą kryć się na strychu, na który nikt nie zaglądał od prawie dwunastu lat.

Ponownie, tymi samymi schodami, wyszłyśmy na wielki i ciemny strych. Tym razem byłyśmy rozważniejsze i wzięłyśmy latarki, chociaż nikt i nic nie mogło pokonać lęku przed ciemnością, która niczym płachta okrywała cały strych. Podeszłam w to samo miejsce, w którym poprzedniego dnia stał szczur. W owym momencie było około 24-tej w nocy, ale czemu o tym wspominam? Bo kiedy podeszłam w to miejsce, owa błyszcząca rzecz nadal tam leżała, lecz w którymś momencie zobaczyłam naszego "przyjaciela" szczura. Na pewno ktoś słyszał o legendzie, że w noc wigilijną o dwunastej w nocy, zwierzęta zaczynają przemawiać ludzkim głosem. Właśnie tu tak było. Szczur jakby nigdy nic podszedł do mnie i powiedział:

- Czego tu szukają panienki o tak późnej porze? - zapytał mnie jakby miał w tym jakiś interes.

Ja nawet średnio wzruszona tym faktem odpowiedziałam:

- Nie twój w tym interes. - moja siostra była przestraszona, a ja nawiązywałam konwersację ze szczurem. Może dla niektórych to paranoja, ale ja zawsze chciałam porozmawiać z jakimś zwierzątkiem.

- Sandraaa... - usłyszałam cichy i niepewny głosik siostry.  - Może lepiej chodźmy...

Szybko podniosłam błyszczącą rzecz z ziemi i podbiegłam do siostry. Po cichu zaczęłyśmy schodzić po schodach, ale usłyszałam coś jakby cichy szept. Może już ktoś się domyśla o co chodzi. Tak, szczur tuptał za nami na swoich łapkach i prosił:

- Zaczekajcie, proszę. - nagle jak gdyby ze smutkiem i pożałowaniem Maja popatrzyła na szczurka, który już ewidentnie zmęczony i smutny tuptał za nami.

- Może poczekajmy i porozmawiajmy z nim. - Maja zatrzymała się, przyklęknęła i wzięła zwierzę na ręce. Trochę tego nie zrozumiałam, bo przed momentem chciała już iść i bala się go.

- Dobra.

Zaczęłyśmy głaskać szczura, a ona powiedział:

- Będziecie mnie tu odwiedzać? Strasznie mi smutno tu na strychu... Jestem tu sam. - powiedział i popatrzył na Maję.

- Dobrze panie szczurze. - Maja uśmiechnęła się, po czym zapytała. - A wiesz co to za błyszczące coś?

- Niestety nie, ale leży tu od bardzo dawna. Kiedy się tu dostałem, leżał tu, a było to tak dawno temu. Wtedy przychodziła jeszcze tu do mnie taka mała dziewczynka o blond włosach. Może ją znacie?

- Niestety... - odpowiedziałam.

- Co jakiś czas przynosiła mi tu jedzenie, ale to nic. Lepiej dowiedzcie się o co chodzi z tym czymś, co trzymasz w rękach. (Mówił oczywiście do mnie.)

Popatrzyłam na ten przedmiot. Okazało się, że to był pamiętnik. Zapisane były tam dni z życia pewnej małej dziewczynki. Moją uwagę przykuła jedna strona z wieloma rysunkami. Przeczytałam na głos:

"29.02.1982 r.

Drogi pamiętniczku,

dzisiaj są moje 11 urodziny, ale wszystkie dzieci w mojej klasie śmieją się, że powinni mnie cofnąć do przedszkola, bo data moich urodzin jest co cztery lata, i jestem na poziomie 3-latka. Ja się tym nie przejmuję, ale muszę przyznać, że to naprawdę denerwujące, ale nie załamuję się i dalej będę rysować. Dziękuję ci za to, że jako jeden z niewielu osób lub rzeczy słuchasz mnie, dziękuję za to, że mogę na ciebie liczyć. Do zobaczenia."

Asia


- Kojarzę to imię. - stwierdził szczurek. - Tak miała na imię ta dziewczynka, która tu przychodziła.

- Tak ma na imię nasza mama! - stwierdziłam uradowana. - I ma urodziny 29-tego lutego, wszystko się zgadza! Ten pamiętnik należał do naszej mamy Maju!

Po chwili zaczęłam energicznie przewracać strony. Z pomiędzy dwóch stron wypadła mała karteczka z napisem:

"Zapamiętaj, pozytywka jest w czarnym pudle."

Szybko rozejrzałam się po strychu i co zauważyłam? Tak, czarne pudło. Szybko do niego podbiegłam i otworzyłam. Nie było tam pozytywki, ale było pełno starych rzeczy: książek z pożółkłymi kartkami, starych szmacianych lalek i pluszaków. Między nimi spostrzegłam białe pudełeczko przykryte zieloną, jedwabną szmatką. Maja siedziała jak wryta i patrzyła co robię.

- Maja chodź. - powiedziałam.

Maja wstała, wzięła szczurka na ręce i podeszła do mnie.

- Tak...

- Otwieramy na trzy, cztery.

- Ok...

- Trzyyyy... Czteeee...Ry! - krzyknęłam.

Może i to trochę dziwne, że małe niewinne pudełeczko otwierają dwie osoby... No ale... Jakbyś coś wyskoczyło to nie na mnie! Wracając do historii: była tam piękna, błyszcząca od tysięcy drobinek kolorowego brokatu bombka choinkowa. Niemal w ciągu sekundy zjawiłyśmy się koło choinki i kłóciłyśmy się kto ma ją powiesić. W końcu zgodziłam się, żeby to Maja zawiesiła bombkę.



- Teraz pamiętasz... - szepnęła Sandra z wyrzutem do siostry.

- Tak i przepraszam. Chciałam zapomnieć, bo strasznie brakuje mi naszego starego domu.

- Mi też. - jakby znikąd w pokoju pojawiła się mama.  - Wszystko słyszałam. - powiedziała z łagodnością w głosie.

- Proszę, nie dawaj nam kary za tamto! - Maja uklękła. - Proszę!

- Nie jestem na was zła, ja też zawsze byłam ciekawskim dzieckiem i może opowiem wam kiedyś ciekawą historię...

Ale to już inne opowiadanie...